wtorek, 14 grudnia 2010

Teraz Moce Niebios...


darmowy hosting obrazków
"Teraz moce niebios" (cs. Nynie Siły Niebiesnyja) to pieśń liturgiczna śpiewana podczas Liturgii Uprzednio Poświęconych Darów, która jest odprawiana w każdą środę i piątek Wielkiego Postu. Śpiewana jest w momencie Wielkiego Wejścia, a więc w trakcie uroczystej procesji, która wychodzi przez północne diakońskie drzwi przed ikonostas, a następnie wchodzi z powrotem do ołtarza przez Królewskie Wrota (cs. Carskije Wrata). W trakcie tej procesji duchowni niosą Święte Dary - Ciało i Krew Chrystusa, których przemiana dokonała się na poprzedniej Bożej Liturgii (stąd też nazwa tego nabożeństwa).




Nynie siły niebiesnyja
s nami niewidimo służat,
Sie bo wchodit Car sławy.
Sie żertwa tajnaja sowierszenna dorynositsa.
Wieroju i lubowiju prystupim,
da pryczastnicy żyzni wiecznyja budiem.
Alliłuia! Alliłuia! Alliłuia!

Teraz moce niebios
niewidzialnie z nami sprawują Liturgię.
Oto bowiem wchodzi Król chwały.
Oto wnoszona jest spełniona ofiara tajemna.
Przystąpmy wiec z wiarą i miłością,
abyśmy stali się uczestnikami życia wiecznego.
Alleluja! Alleluja! Alleluja!

*moce niebios - anioły

środa, 8 grudnia 2010

O kolejnych etapach życia duchowego


darmowy hosting obrazków
Wielu z nas doświadczyło na pewno w swoim życiu czegoś w rodzaju nawrócenia. Oto żyjemy sobie spokojnie, zajęci własnymi przyziemnymi sprawami. Frapuje nas szkoła, praca, rodzina, przyjaciele, może jakieś hobby któremu oddajemy się całym sercem. Religia jest gdzieś na drugim lub trzecim miejscu. Gdzieś tam daleko w tle. Zapewne niektórzy z nas odebrali w domu rodzinnym wychowanie religijne. Rodzice nas nauczyli, że trzeba w niedzielę pojawić się na nabożeństwie, że trzeba obchodzić święta i że Bóg istnieje. Nasze życie religijne, o ile w ogóle istnieje, jest jednak płytkie. Jeśli jesteśmy jeszcze nastolatkami, nie chce nam się chodzić do szkoły na religię. Jeśli jesteśmy dorośli, nie mamy ochoty na lektury teologicznych książek ani sięganie po religijne czasopisma. Religia nie jest wówczas dla nas najważniejszą rzeczą w życiu. Jest może naszą towarzyską, ale taką dość odległą, ukrytą gdzieś daleko z tyłu.

Mijają długie lata takiego życia i oto nagle, któregoś dnia, sprawy religijne zaczynają nas ciekawić. Z dnia na dzień zauważamy rosnące zainteresowanie Bogiem. Zaczyna się nasze nawrócenie. Każdego dnia owa fascynacja i ciekawość stają się coraz silniejsze, aż w końcu uderzają w nas z całą swą mocą. Bóg przestaje być kimś kto był w naszym życiu gdzieś tam daleko w tle. Nagle staje się dla nas postacią pierwszoplanową. Nawracamy się. Zaczynamy uczęszczać aktywnie i o wiele bardziej świadomie na nabożeństwa, które odkrywają przed nami jakieś niesamowite piękno. Znaliśmy je przecież od dzieciństwa, ale o dziwo, teraz wydają się nam po stokroć piękniejsze. Ich siła i piękno są tak porażające, że niektórym z nas cisną się łzy do oczu. Jak mogliśmy wcześniej nie zauważać ich nieziemskiego piękna?! Zdecydowanie chętniej i o wiele częściej niż dotychczas w nich uczestniczymy. Jest nam tam po prostu dobrze. Modlitwa też przychodzi z łatwością i sprawia przyjemność. Chętnie sięgamy po książki religijne, które teraz są dla nas pasjonującą lekturą. Czujemy się szczęśliwi, że odnaleźliśmy w życiu Boga. Przez jakiś czas, może kilka lat, trwa w nas stan takiej fascynacji i szczęścia. Mamy wręcz wrażenie, że wprost nie dotykamy ziemi. Tak nam dobrze z Bogiem!

Niestety stan ten nie trwa wiecznie. Któregoś dnia zaczynamy odczuwać coś w rodzaju… zmęczenia. Przynajmniej tak nam się wydaje, że to zmęczenie. To co do niedawna wydawało się tak porażająco pięknym nabożeństwem, teraz zaczyna nas powoli męczyć. Czujemy się coraz bardziej znużeni. Coraz trudniej nam podczas nabożeństw o koncentrację. Coraz trudniej nam się modlić. Do niedawno modlitwa przychodziła z taką łatwością, a oto teraz staje się okropnie uciążliwa. Myśli odlatują nie wiadomo gdzie, a słowa wypowiadamy machinalnie. Coraz częściej łapiemy się na tym, że gdy przychodzi niedziela, to nam się nie chce iść na nabożeństwo, wolimy zostać w domu. Coraz mniej mamy ochotę na modlitwę. Nie mamy już ochoty sięgać po książki religijne. Co gorsza, w sercu odczuwamy coraz większą pustkę. Do niedawno czuliśmy tam szczęście i fascynację, a oto teraz gości tam coraz większa pustka. To trochę tak jakby ktoś wykręcał do tej pory mokry ręcznik. Coraz bardziej i bardziej staje się suchy, aż w końcu jest suchy niczym pieprz. To samo czujemy w sercu. Staje się coraz bardziej puste. Wydaje się nam, że nasza miłość wygasa. W końcu osiągamy punkt krytyczny. Całe to uczucie fascynacji i szczęścia, które nam towarzyszyło przez kilka ostatnich lat gdzieś odleciało. Teraz widzimy to wyraźnie. Owszem, chcielibyśmy, żeby znów wróciło, bo przecież było nam wtedy tak dobrze w życiu, ale wygląda na to, że nie ma na to szans. Zaczynamy się czuć „wypaleni”. W tym momencie wiele osób popełnia fatalny błąd. Uznaje bowiem, że przeszło w swoim życiu po prostu okres fascynacji religią, tak jak się przechodzi okres fascynacji różnymi rzeczami w życiu. Po jakimś czasie wszystko nam się nuży, czujemy się wypaleni i nasza dotychczasowa fascynacja wygasa. Dochodząc do takiego wniosku sporo ludzi… odchodzi od praktykowania religii. Stają się kimś w rodzaju „wierzących – niepraktykujących”. Nie chce się nam już modlić, bo modlitwa idzie jak po grudzie, nie przychodzi z łatwością, tak jak kiedyś, jest trudna. Nie chce nam się chodzić na nabożeństwa, bo jest nam ciężko na nich wytrzymać, wydają się długie i nużące i trudno się na nich skoncentrować.

Do takich wniosków jak powyżej dochodzimy wtedy gdy nie wiemy na czym polega życie duchowe i jakie są jego kolejne etapy. O tym wszystkim mówią nam jednak Święci Ojcowie. Opowiadają nam o tym również starcy gdy ich poprosimy o radę. Otóż, rzecz w tym, że kochający wszystkich ludzi Bóg, który pragnie zbawienia każdego człowieka, stara się nam w tej naszej drodze do zbawienia pomóc. Dlatego w pewnym momencie swojego życia, ktoś kto do tej pory nie interesował się sprawami wiary, nagle przeżywa nawrócenie. To szczęście, które w pewnym momencie zaczynamy odczuwać w sercu i owa rosnąca fascynacja sprawami religii, to dzieło Łaski Bożej. Po cerkiewno-słowiańsku określamy ją terminem Błagodat’, co dosłownie można by przetłumaczyć jako „Dar Łaski”. Oto bowiem Bóg przychodzi do naszego serca. Wypełnia je. Łaska Boża przenika nasze serce. Jest to dar Boży. Nie zasłużyliśmy sobie na to. To sam miłosierny Bóg, w swojej nieskończonej miłości, sam do nas przychodzi i zamieszkuje w naszym sercu. Daje nam siebie zupełnie bezinteresownie, można powiedzieć „za darmo”. Ponieważ Łaska Boża wypełnia nasze serce, odczuwamy tego skutki. Dlatego towarzyszy nam uczucie szczęścia. Dlatego tak bardzo religia zaczyna nas fascynować. Dlatego nabożeństwa zdają się wprost porażać nas swoim pięknem. Dlatego mamy wrażenia, że wprost nie dotykamy ziemi ze szczęścia. Dlatego nasze serce wypełnia miłość do Boga i do innych ludzi. Dlatego jest nam… po prostu dobrze. To wszystko to efekt działania w nas Łaski Bożej.

Stan taki trwa przez jakiś czas. Potem stopniowy odczuwamy coraz większa pustkę w naszym sercu. Dzieje się tak dlatego, ponieważ Łaska Boża powoli opuszcza nasze serce. Można powiedzieć, że Bóg przyszedł Sam do nas, poprzebywał trochę z nami, a teraz troszkę się odsuwa na bok. Zaczynamy odczuwać tego skutki w naszym sercu. Pustka, znużenie, zmęczenie, utrata poczucia szczęścia. Wszystko idzie jak „po grudzie”. Wszędzie mamy „pod górkę”. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego Łaska Boża, skoro raz zagościła w naszym sercu nie pozostaje tam na zawsze?

Podobne łączy się z podobnym. Dobro z dobrem, a zło ze złem. Każdy z nas ma wolną wolę. Bóg dając nam ten dar, nie może nas zbawić wbrew naszej woli. Oczywiście, jako wszechmocny, mógłby to uczynić, ale wówczas zaprzeczył by sam sobie. Po co bowiem, by nam dawał wolną wolę, skoro potem miałby ją złamać i zbawiać nas na siłę? Musimy sami zechcieć osiągnąć zbawienie. Musimy sami zechcieć pójść w kierunku Boga. Kiedy miłosierny Bóg zobaczy, że zmierzamy po drodze zbawienia będzie starał się nam pomóc. Jak w przypowieści o synu marnotrawnym. Syn zdecydował się powrócić do domu ojca, zaś ojciec widząc zmierzającego do niego syna wybiegł mu naprzeciw. Nie czynił mu wyrzutów, lecz cieszył się z jego powrotu. Bóg również wychodzi nam naprzeciw, gdy widzi, że do Niego zmierzamy. Pomaga nam i czeka na nas z otwartymi ramionami. Musimy tylko zechcieć przyjść do Niego. Z tym właśnie często mamy problem, ponieważ pogrążenie sprawami codziennymi nie myślimy o naszym zbawieniu. Bóg i religia pozostają w naszym życiu gdzieś daleko w tle. Ponieważ Bóg kocha nas i pragnie naszego dobra, pomaga nam w zbawieniu. Dlatego przychodzi do nas w pewnym momencie naszego życia, a jego Łaska wypełnia nasze serce. Przychodzi do naszego serca, byśmy się mogli sami przekonać, co to znaczy życie z Bogiem. Jakie to szczęście gdy możemy się z Nim zjednoczyć. Nic się nie może z tym równać! Przez ten okres, gdy Łaska Boża wypełnia nasze serce możemy się przekonać jak dobrze jest być z Bogiem. Otrzymujemy wówczas maleńki przedsmak tego, co nas czeka, gdy wkroczywszy wcześniej na drogę zbawienia dojdziemy do szczęśliwego jej końca. Ma to nas zachęcić do tego byśmy właśnie na tą drogę wkroczyli. Mówi o tym psalm 33 (34) - skosztujcie i zobaczcie jak dobry jest Bóg!

Kiedy już skosztujemy i zobaczymy jak dobry jest Bóg, Łaska Boża opuszcza nasze serce. Dlaczego? Tak jak wspomnieliśmy wyżej, ponieważ podobne łączy się z podobnym, dobro z dobrem, a zło ze złem. Tak naprawdę to przecież do tej pory żyliśmy w grzechu, byliśmy zniewoleni przez różne namiętności. Jakże więc będąc zanurzeni w grzechu i źle mogliśmy zaprosić do naszego serca Boga, który jest nieskończonym dobrem? Grzech ze świętością się nie łączą. Najpierw musimy oczyścić nasze serce z grzechu i namiętności i zaprowadzić tam dobro, by do tak oczyszczonego i przygotowanego domu mógł wejść Chrystus. Dopiero gdy oczyścimy się z grzechu, Bóg będzie mógł w nas zamieszkać. Im bardziej się oczyszczamy z namiętności, im mniej w nas grzechu, tym więcej w nas Boga. To, że Bóg przychodzi do nas wcześniej, pomimo iż ciągle jesteśmy zanurzeni w grzechu i zniewoleni przez namiętności to Jego wielki dar. Dar Jego nieskończonej miłości. Jest to dar dany nam po to, byśmy zeszli z drogi życia w grzechu, a weszli na drogę zbawienia. Żebyśmy zaczęli walczyć w swoim życiu z grzechem i zaczęli oczyszczać naszą duszę. Skosztowawszy owego szczęścia życia z Bogiem jesteśmy gotowi wkroczyć na tą ścieżkę wiodącą do zbawienia. Wtedy właśnie Łaska Boża opuszcza nasze serce. To tak jak z rodzicami, którzy uczą maleńkie dziecko chodzić. Najpierw trzymają dziecko za rączki gdy stawia ono pierwsze kroki. Potem jednak puszczają jego rączki, by dziecko nauczyło się chodzić samodzielnie. Owszem, dziecko będzie padać, będzie miało trudności, ale nauczone przez rodziców, którzy pokazali dziecku do czego ma zmierzać, jak stawiać kroki, stopniowo samo się będzie uczyć chodzić. Rodzice tak postępują z miłości do dziecka. Podobnie Bóg postępuje w stosunku do nas. Najpierw „trzyma nas za rączki” gdy się uczymy chodzić (Łaska Boża przychodzi do serca), a potem „puszcza nasze rączki”, byśmy nauczyli się chodzić samodzielnie (Łaska Boża opuszcza serce).

Gdy Łaska Boża opuszcza serce dopiero do nas dociera jak bardzo jesteśmy słabymi ludźmi. Dociera do nas, jak trudno jest żyć bez Boga. Dopiero teraz zaczynamy zauważać ile w nas grzechu. Dopiero teraz zaczynamy dostrzegać namiętności, które nas zniewalają. Jest nam ciężko. Bóg opuścił nasze serce i teraz wszystko idzie jak po grudzie. W tym momencie nie powinniśmy się załamywać i dochodzić do wniosku, że coś się w nas wypaliło. Jest to po prostu kolejny etap w naszym życiu duchowym! Teraz powinniśmy podjąć walkę! Pamiętając to jak nam było dobrze gdy Bóg gościł w naszym sercu będzie nam łatwiej tą walkę prowadzić, bo będziemy cały czas pamiętać do czego zmierzamy. A sama walka, niestety jest mordercza. Nie ma nic trudniejszego niż walczyć z samym sobą. Z własnym grzechem i namiętnościami. Sami byśmy nie dali rady, lecz na szczęście miłosierny Bóg nas nie opuszcza. Pomaga nam prowadzić tą walkę. Dlatego mamy nabożeństwa, modlitwę, sakramenty, a zwłaszcza spowiedź i Eucharystię. To wszystko środki, które dał nam Chrystus byśmy mogli łatwiej kroczyć po drodze wiodącej do zbawienia. Wszystko to jest nam dane po to, by pomóc w naszej duchowej walce.


Na zdjęciu powyżej, współcześnie żyjący starzec Eliasz z monasteru Optina Pustyń.